Jak w lustrze
Najnowsza premiera w Teatrze Polskim, przywraca wiarę w możliwość przywrócenia tej scenie jej dawnej świetności.
Biorąc pod uwagę problemy z zespołem aktorskim i z repertuarem (powolne wprowadzanie nowych przedstawień) premiera komedii Aleksandra Fredry jest posunięciem bardzo sensownym. Wszak autor ten – oprócz „Zemsty” – ma wiele równie udanych, choć mniej znanych utworów.
Reżyser tego spektaklu Grzegorz Kempinsky, to doświadczony i utytułowany reżyser, a nade wszystko praktyk teatru. Nic więc dziwnego, że opracował tekst, reżyserował i opracował go muzycznie. Nade wszystko uwspółcześnił go, nie tracąc nic z nerwu i komediowego pazura Fredry. Przeniósł bowiem akcję w czasy współczesne. Dodał nieco rekwizytów i sytuacji ze świata celebrytów (ścianka, wywiady do kamery, stroje) i wyszła z tego satyra na tyleż pusty, co powierzchowny świat.
Ponadczasowa intryga, oparta o kompromitujące listy i możliwość ich ujawnienia, mobilizują Hermenegildę, żonę pana Gdańskiego do odzyskania ich. Nie ułatwiają jej tego, przybywający do ich domu przyjaciele Hermenegildy z lat młodości. Widzimy więc galerie typów, które jakoś dziwnie przypominają nam dzisiejsze sytuacje ze świata polityki, kultury i mediów. Być może niejeden z nas może przejrzeć się w tym przedstawieniu, jak w lustrze.
Andrzej Gałła, jako pan Gdański jest należycie safandułowaty, ale równie mocno zakochany w Hermenegildzie. Czuje się dobrze w tym repertuarze, a jego postać, choć naiwna, jest podszyta przy tym jednak pewnym sprytem, który pomaga mu wyjść z całej intrygi. Jeszcze lepiej czuje się w tym spektaklu Aldona Struzik. To wymarzona rola dla niej, choć te najlepsze zapewne jeszcze przed nią. Komedia wymaga szczególnej precyzji i refleksu. I właśnie ta aktorka, postać Hermenegildy prowadzi bezbłędnie, operując znakomicie głosem i nienaganną dykcją. Jest zdecydowana na wszystko, aby odzyskać kompromitujące listy, ale też nie stracić względów męża. Te perypetie okraszone naturalnym wdziękiem i znakomitą grą Aldony Struzik, podnoszą znacznie walory przedstawienia.
Nieco mniejsze, choć soczyste i wyraziste są postaci takie, jak Julia w wykonaniu Martyny Witkowskiej. Jest nowoczesna i dostosowana do pozostałych postaci, chociaż w tym przedstawieniu oscyluje między ożenkiem a powrotem na łono rodziny. Nie jest tym zachwycony jej ojciec, czyli pan Gdański. Ciekawą postać zarysował w tym spektaklu Jakub Giel. Jego Florian Florek wpada w wir rodzinnych intryg i z trudem się w tym odnajduje. Potykając się wciąż o podest na scenie, rozpaczliwie próbuje zrozumieć zamieszanie wokół Hermenegildy. Jako jej były amant pan Milder, występuje Dariusz Bereski. Widoczne jest jego doświadczenie aktorskie i lekkość w prowadzeniu roli. Przezabawny w scenie udzielania wywiadu, który widzowie oglądają też na telebimie w głębi sceny.
Rzęsiste oklaski zebrał Michał Białecki jako Maciej. Dlaczego? Bo rozbawia publiczność, jako wiecznie pijany służący. Brawa zbiera za znakomitą scenę tłumaczenia dialogu Hermenegildy i Gdańskiego za pomocą języka migowego, ale stworzonego zapewne na użytek przedstawienia. Odnotujmy również niemal karykaturalnie skrojoną rolę Dziennikarki. Iwona Kucharzak-Dziuda znakomicie parodiuje przedstawicielki tego zawodu, u których umiejętności zawodowe są w ilościach śladowych. Oszczędna ale bardzo funkcjonalna scenografia i nowoczesne kostiumy Barbary Wołosiuk, przenoszą sztukę Fredry w nasze czasy, zaś reżyseria światła Marii Machowskiej uwydatnia zamysł reżysera i punktuje postaci, które pojawiają się na scenie.
Ta sztuka po prostu bawi publiczność, więc oddalić należy pretensje o niewybredny humor, bo to publiczność ocenia poziom spektaklu. Skoro były owacje na stojąco, to cóż można jeszcze dodać?
tom
Aleksander Fredro, Ożenić się nie mogę. Opracowanie tekstu, reżyseria i opracowanie muzyczne Grzegorz Kempinsky, scenografia i kostiumy Barbara Wołosiuk, reżyseria światła Maria Machowska. Teatr Polski We Wrocławiu. Premiera 11 maja 2019 r.