Smutna prawda
Jeżeli szukamy w teatrze ucieczki od rzeczywistości, często brutalnej i cynicznej w swej istocie, to z pewnością znajdziemy ją w spektaklu Teatru Polskiego. Nawet jeśli ta ucieczka jest pozorna, a zawarta w nim konstatacja nie przypadnie nam do gustu.
Peter Turini, austriacki dramatopisarz, na motywach komedii Carlo Goldoniego napisał „Mirandolinę”. Osadził ją w realiach lat pięćdziesiątych w kurorcie nad Adriatykiem. W gospodzie zarządzanej przez Mirandolinę, pojawiają się postaci tyleż śmieszne, co żałosne. Każdej z nich czegoś brakuje, choć wspólnym mianownikiem ich pragnień jest Mirandolina. Fabrizio – kelner pracujący w gospodzie, marzy o posiadaniu jej na własność – i Mirandoliny i gospody. Marchese jest młodym arystokratą, ale bez majątku. Baron de Cicio ma majątek, ale jest stary. Cavaliere choć gardzi kobietami, a więc brak mu miłości, zmienia się z oschłego sztywniaka we wrażliwego na zaloty Mirandoliny. Widząc, że skłania się on coraz bardziej ku pięknej gospodyni, Fabrizio mota intrygę, aby odgonić zalotnika. Jednak sam zostaje zdemaskowany, a przy tym ośmieszeni są inni zalotnicy.
Reżyser tego spektaklu Bartłomiej Wyszomirski ma ogromny dorobek, reżyserował spektakle w kilkunastu miastach teatralnej Polski, spektakle o dużym rozrzucie tematycznym i repertuarowym. Zarówno klasykę, jak
i współczesność. Czuje się więc rękę doświadczonego reżysera, który znalazł bardzo adekwatny klucz do tej sztuki. Pokazuje więc w tonacji komediowej, pseudozaloty wyprane z uczucia, a podszyte kasą. Wykorzystuje także chwyt teatru w teatrze, akcentując komizm słowny i sytuacyjny. O ile perypetie Mirandoliny i zalotników bawią widza, to jednak w zakończeniu tenże widz dostaje gorzką petardę: tu chodzi o kasę! Bardzo przejrzysta scenografia Izy Toroniewicz jest minimalistyczna, ale elementy kiczu (neon, atrapa morskich fal), świetnie pokazują ten świat, pełen udawanego blichtru.
Od pierwszych chwil uwagę widza przykuwa Aldona Struzik. Tu ponownie widać reżyserską rękę w obsadzie: trudno wyobrazić sobie inną Mirandolinę! Aldona Struzik znakomicie gra głosem, ale też ciałem balansując, nie przekraczając jednak granicy dobrego smaku. Nawet jeśli przekracza go, to na moment. Widz rozumie, dlaczego mężczyźni w tej sztuce wprost za nią szaleją. Czaruje ona postaci na scenie, ale też widownię – zwracając się do niej wprost. Ta brawurowa, ale precyzyjnie poprowadzona rola, to niewątpliwy sukces Aldony Struzik. Tym bardziej, że ma do czynienia z doświadczonym aktorem w roli Cavaliere, czyli Cezarym Morawskim. Pełen chłodu i dystansu do kobiet, niczym świętoszek opędza się przed Mirandoliną, jak diabeł przed święconą wodą. W końcu ulega jej, bo jakże mógłby nie ulec takiej Mirandolinie? Nie ma takiej opcji! Cezary Morawski świetnie cieniuje te rolę, przechodząc od zatwardziałego mizogina po adoratora Mirandoliny (na kolanach!). Stopniowo, skorupa w której żyje pęka i widać pod nią po prostu faceta. Napięcie na scenie – miedzy Cavaliere a Mirandoliną widoczne jest od jego pierwszego wejścia. Morawski przewrotnie stopniuje to napięcie aż do finału, którego nie spodziewamy się wcale. Jest to kwestia wieloletniego doświadczenia scenicznego tego aktora i reżysera.
Cały spektakl, to także świetna gra scenicznych partnerów Aldony Struzik. Fabrzio w wykonaniu Sebastiana Rysia jest cyniczny, ale po swojemu praktyczny i wyrachowany. Tak naprawdę to jego darzy uczuciem Mirandolina. Zubożały Marchese Cezarego Łukaszewicza jest należycie zblazowany i gra arystokratę, choć szybko widz dostrzega, że ma on pusto w kieszeni. To jego polowanie na mamonę jest pokazane wprost i bez ogródek. Prześmieszny baron Cicio czyli Marcin Rogoziński, choć inwalida, ma sporo kasy i tym próbuje zrobić wrażenie na otoczeniu. Niestety, nawet mamona nie pomoże. Trzpiotowate aktorki, wynajęte do uwiedzenia obu tych panów to Dejanira – Iwony Kucharzak-Dziudy oraz Ortensia – Iwony Stankiewicz. Mimo zdemaskowania ich misji, zachowują swoją godność, w czy pomaga im Mirandolina.
Widza zaskakuje zakończenie sztuki. Cavaliere wykupuje weksle Mirandoliny i gospoda jest jego. Najważniejsza, jak się okazuje, jest jednak mamona i to jest sprowadzenie widza do parteru. Ale przecież widz o tym wie, nieprawdaż?
tom
Peter Turini, Mirandolina. Reżyseria Bartłomiej Wyszomirski, scenografia i kostiumy Iza Toroniewicz, muzyka Tomasz Lewandowski. Teatr Polski we Wrocławiu.
zdjęcie – archiwum teatru