Najnowsza premiera Teatru Polskiego uzmysławia widzowi, jak bardzo skomplikowaną istotą jest człowiek, jak wiele jest w nim sprzeczności, w jego racjonalnym i emocjonalnym rozumieniu świata. Powieść Stanisława Lema, znakomicie nadaje się do tych rozważań.

Niełatwego zadania adaptacji tekstu podjęła się Ewa Mikuła dramaturg teatru (jakoś trudno mi przechodzi słowo dramaturżka) i reżyser. Mamy zatem do czynienia z głównym wątkiem powieści – psycholog Kris Kelvin, przybywa na stację badawczą na planecie Solaris. Pokrywa ją ocean, który wydaje się być żywym organizmem, obdarzonym inteligencją. Ma on przedziwną właściwość: może materializować istoty, pochodzące ze wspomnień członków załogi. Tak się dzieje właśnie z Harey, zmarłą żoną Krisa.
Reżyser tego spektaklu Michał Zdunik, proponuje widzowi szereg obrazów, odwołujących się nie tylko do wzroku i słuchu, ale też wrażliwości widza i jego metafizyczności. Pomogła mu w tym scenografia Aleksandry Redy stylizowana na organy, kostiumy Marty Kopańskiej, a także muzyka Zuzanny Falkowskiej. W warstwie muzycznej słyszymy muzykę chorałową i pieśni w języku starogreckim. O choreografię zadbały Monika Szpunar i Karolina Graca, zaś reżyserię światła przygotowała Ewa Garniec, a wideo Izumi Yoshida.
Spektakl jest wyrównany pod względem aktorskim. Co prawda wybijają się na plan pierwszy role Krzysztofa Brzazgonia – Krisa Kelvina i Katarzyny Janekowicz – Harey. Ta dwójka wyraźnie dominuje, choć równie interesujące są role Bartosza Buławy -Snauta, Ernesta Nity – Sartoriusa oraz Krzysztofa Kulińskiego – Bertona. Tym samym spektakl stanowi spójną całość, skłaniając widza do zanurzenia się w tym co tajemnicze, tym co nieznane.
Ten sceniczny odpowiednik „Solaris”, podnosi powieść na wyższy poziom. Wskazuje widzowi świat, inny od tego rzeczywistego. Świata rządzącego się innymi prawami. Tego, do którego tęsknimy, ale też istniejącego w naszych myślach i marzeniach.
tom